Podobno najlepsze opowieści zaczynają się od końca. Muszę więc zacząć podobnie, czyli od podpisu. Data jest dzisiejsza, a nazwisko niestety nieznane mi. To znaczy samo nazwisko jak najbardziej, bo popularne w okolicy prawie jak nasze własne. Ale tylko tyle. Żadnego skojarzenia z twarzą, z osobą. Po siedmiu latach bytności w tym miejscu, mniej więcej odróżniam już twarze sąsiadów od obcych i zazwyczaj pamiętam, komu należy się ukłonić. Tak mniej więcej, bo czasem zapomnienie jest silniejsze. Na przykład zupełnie nie pamiętam twarzy tej pani, która ratowała mnie, gdy raz zemdlałam w piekarni. A przecież rozmawiałam z nią, patrzyłam na nią, nawet do domu mnie podwiozła. Ale twarzy nie pamiętam.
Wracając jednak do sedna sprawy. Nie wiem, kto jest autorem wiersza, który dziś znaleźliśmy w naszej zdezelowanej skrzynce na listy (Chłopczyk S. widział, jak raz zahaczyła o nią betoniarka i od tego czasu skrzynka nie jest już prostokątna). Ktoś, kto zapewne przechodzi tu często i może od niechcenia wrzucać kartki. I kto równie często wita się z naszymi słonecznikami wyczekującymi na niego przy płocie.
Sadząc je, sądziłam, że będą moje. Że staną na straży i będą chroniły nasz rodzinny plac zabaw przed nadmiarem informacji z zewnątrz. Że rozświetlą nam jesienne dni swoimi jasnymi główkami. Nie przewidziałam, że będą również zaczepiały przechodniów, że opowiedzą im o sobie więcej niż nam. Może po prostu ten przechodzień okazał się uważniejszym słuchaczem…
Ja widziałam ich złote włosy wokół siwych twarzy. Prawdziwy słonecznik powinien mieć siwą twarz, nabrzmiałą ziarnem. Starą, a jednocześnie młodą. Doświadczoną, już wydającą owoce, ale wciąż jeszcze zasłaniającą się złotem jak kolorową apaszką. Tak zawsze widziałam słoneczniki od czasu, gdy znalazłam uderzające podobieństwo między nimi, a inną siwiejącą głową, trzymaną wciąż dumnie, wprost do nieba. Nasze są trochę mniej prawdziwe, bo mniejsze, ozdobne. Bez ziarna i bez siwizny. Ale złote włosy mają. Wyhodowałam je od ziarenka, ciesząc się z kolejnego skrawka ziemi, który udało się wygospodarować na naszym mikroskopijnym ogródku. Nie myślałam wcale o tym, że słoneczniki mogą być dobrem wspólnym, czym dzielimy się choćby niechcący. Być może piękno w ogóle jest dobrem wspólnym. Należy do każdego, kto je dostrzega i umie docenić.
Tak czy inaczej, dobro wróciło. Zatoczyło krąg, zahaczyło o czyjeś pióro i wpadło do skrzynki na listy. Pan Łyżeczka wyjął je i przyniósł mi do domu. Leży sobie na stole i głosi:
SŁONECZNIKI
Temat odwieczny, znany,
przerabiany bez liku
ofiarą poetycką
jesteś słoneczniku.
Choć mocno wrosły w ziemię
rozmiarem imponujesz
coś szukasz wciąż po niebie
coś sobie perswadujesz.
Słońce złoci ci twarz
a wiatry cię kołyszą
marzenia ziszczone masz,
czyż jeszcze cię nie cieszą?
Podobnyś do człowieka,
co w szczęściu i radości
wciąż jeszcze na coś czeka
co spłynie nań z wieczności.
Przecierpisz może burze
i w wichrów wytrwasz krzyku
wzrok będziesz miał wciąż w górze
ty uparty słoneczniku.
(zwiesił głowę)
JLeś 2013 IX 26
Nie zawsze słoneczniki zagadują przez płot. Nie każdy dzieli się tym, co od nich usłyszał. Nie codziennie dostaje się wiersz w prezencie.
Dziękuję :)
Basia 19:55, 26 września 2013
Faktycznie - niezwyczajny prezent :)
Odpowiedz
Pani Łyżeczka 23:31, 29 września 2013
Do tego niespodzianka, zagadka.
Odpowiedz
basja 23:03, 26 września 2013
fajnie, że się Ktoś podzielił i nie schowal do szuflady :)
Odpowiedz
Pani Łyżeczka 23:31, 29 września 2013
Właśnie. Czasem tak trudno się dzielić, a okazuje się, że może to być zupełnie proste.
Odpowiedz
Mirek 13:45, 29 września 2013
zaczepiam po drodze wszystkich i wszystko. Z każdym zamieniam słowo, ale żeby zaraz słoneczniki i jeszcze poezja...
pozdrawiam serdecznie Jesienny Pan
Mirek 13:49, 29 września 2013
Nie każdy hoduje słoneczka w ogrodzie pewnie stąd ta poezja..
Odpowiedz
Pani Łyżeczka 23:32, 29 września 2013
Zapomniałam, że słoneczka świecą nie tylko do wewnątrz (ogródka), ale i na zewnątrz. Naokoło. Wszędzie.
Odpowiedz